Szczęście nie przyszło

Lata szkolne również nie należą do okresu, który mogłabym miło wspominać. Trafiłam do klasy, gdzie większość dzieci miała dużo lepszą sytuacje materialno -  rodzinną niż ja. Byli owszem biedniejsi, ale z biegiem czasu się wykruszali. Musieli reperować klasę i tak z czasem ja zostałam najuboższym dzieckiem w klasie.
Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, moja mama codziennie ubierała mi granatowy mundurek z poliestru z krochmalonym białym kołnierzykiem. W latach 90tych nie było już obowiązku noszenia mundurków i nie tylko w całej klasie, ale i w całej szkole byłam jedyną osobą, którą można było w nim zobaczyć. Ale mimo to nie potrafiłam o tym powiedzieć rodzicom. Chociaż czułam się jak dziwadło wolałam milczeć i go nosić. Druga strona medalu jest taka, że nie miałam zbyt wielu ubrań, nie wspominając już o ładnych, więc wyróżniałabym się tak czy inaczej. A nosząc ten mundurek przynajmniej sprawiałam mamie przyjemność.
Pamiętam jeszcze w zerówce moja przyjaciółka - taka dziewczynka, z którą zawsze się bawiłam zapytała mnie, dlaczego codziennie chodzę w tym samym.  To prawda przez kilka miesięcy chodziłam codziennie ubrana w czerwony dresik z misiem na bluzie. Wcześnie nigdy nie myślałam o tym, że to coś złego. Owszem widziałam w co ubrane są inne dziewczynki i podobały mi się ich stroje, ale nie postrzegałam tez tak negatywnie mojego dresiku. Dopiero jej pytanie uświadomiło mi, że to dziwne, może niewłaściwe itp. I choć była to nieprawda , powiedziałam, że noszę go stale, bo jest on moim ulubionym ubraniem. W rzeczywistości jednak nie miałam innego.
Po zakończeniu zerówki nasze drogi sie rozeszły, gdyż trafiliśmy do różnych klas. W nowej nie znalazłam nikogo, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić. Było tylko 5 dziewczynek, więc ja jako odmieniec nie znalazłam pary. W w siedziałam z kimś kogo przydzieliła mi nauczycielka. Przerwy spędzałam siedząc pod klasą, albo spacerując samotnie dookoła korytarza.
Prym w klasie wiodła ładna, dobrze ubrana i dobrze ucząca się Mirella i jej przyjaciółka Kalina. Mirella miała niezwykły talent w owijaniu sobie osób dookoła palca, co chyba odziedziczyła po matce, która jak nikt inny z rodziców udzielała się w życiu szkolnym, promując tym samym córkę.
Początkowo jej obecność nie była jakaś uporczywa. Po pewnym czasie nawet się jakby zakolegowałyśmy, ale było to złudne. Tak naprawdę Mirella interesowała się mną głównie wtedy, gdy było jej to na rękę. A ja ... zdawałam sobie z tego sprawę, ale wolałam korzystać z jej przychylności, bo choć na chwilę miałam przerwę od szykanowania. Zawsze kiedy się z nią pokłóciłam lub czymś jej się naraziłam potrafiła nastawić całą resztę klasy przeciwko mnie i uprzykrzyć mi życie.
W związku z tym, że moi rodzice nie byli zamożni rzadko uczestniczyłam w klasowych wyjazdach. Męczyły mnie pytania dlaczego nie jadę, przeciez i nauczycielka i inni widzieli dokładnie, że nie mam pieniędzy, a mimo to bombardowali mnie pytaniami. Przez to, że Mirella zawsze się ze mnie wyśmiewała i namawiała do tego innych, wstydziłam się bardzo tego, że jestem biedna. Dlatego odpowiadałam przeważnie, że już tam byłam. Pewnego razu siostra kupiła mi z lumepexu katanę Wranglera, krótko przed terminem wycieczki. Udawałam, że jest nowa i wolałam ją zamiast wyjazdu. Często znajdywałam różne wymówki, w których większość pewnie też nie wierzyła. Mirella bardzo dobrze grała swoją rolę. Wśród nauczycieli wydawała się miła i uczynna. Co prawda przynosiła mi lekcje, kiedy byłam chora. Ale na przykład pewnego razu nie powiedziała mi, że będzie sprawdzian. Wróciłam do szkoły i pierwszego dnia taka niespodzianka. Nawet nie udawała, że jest jej przykro. Powiedziała mi, że nie chciała żebym wiedziała. Gdy powiedziałam o tym nauczycielce, odpowiedziała, że Mirella na pewno zapomniała i nie zrobiła tego specjalnie. Takie zignorowanie mojego słowa było dla mnie policzkiem. Nie tylko rówieśników ale i wychowawczyni byla zmanipulowana Mirellą. Często żałowałam, że zdawałam do kolejnej klasy. Zawsze miałam świadectwo z czerwonym paskiem, a zazdrościłam tym, którzy nie zdali, bo uwolnili się od niej. Chociaż nie wszystkim nie podobało się jej zachowanie. Klasa składała się w większości z chłopców, z których każdy marzył o tym by byka jego dziewczyną. Zawsze robili to czego chciała. Nie wiem, czy robiła to z wyrachowania i złośliwości, czy miała mnie za rywalkę w wynikach w nauce (bo zawsze chciała być najlepsza), ale potrafiła namówić kogoś żeby się do mnie nie odzywał, albo żeby był dla mnie niemiły. Któregoś razu rodzice uzbierali pieniądze i pozwolili mi pojechać z klasą do teatru. Ustaliłam, ze będę siedzieć w autokarze i w teatrze z jedną dziewczynką. Nie wiem czy Mirelli nie spodobało się to, że zdecydowałyśmy bez niej, czy ona chciała z nią siedzieć, ale złośliwie namówiła jednego kolegę z klasy, zeby nam dokuczał. Robił to całą drogę w autobusie i także podczas spektaklu. A najgorsze wydarzyło się na korytarzu podczas przerwy. Jak juz wspomniałam jakość i ilość ubrań byla u mnie bardzo ograniczona. Byly to rzeczy po starszym rodzeństwie albo z lumpexu. Wiadomo, ze wyjście do teatru zobowiązuje do adekwatnego stroju. Ubrałam czarne spodnie ala leginsy oraz białą koszulę z czarnymi guzikami i czarną muszką w białe kropki o długości tuniki. Piotrek nie dawał nam spokoju. Miałam juz dość i zwróciłam mu uwagę. Na co powiedział bardzo głośno, że aż miałam wrażenie, że jego słowa obiegły cały korytarz "A ANKA UBRAŁA JAKĄŚ SZMATĘ I PRZYJECHAŁA DO TEATRU". Nie potrafiłam na to nic odpowiedzieć. Zalałam się falą ciepła i uciekłam zawstydzona.  Wyobrażałam sobie tylko, jak zadowoloną minę miała Mirella, widząc moje upokorzenie.
Pamiętam pierwszą zabawę karnawałową w podstawówce. A dlaczego tak ją pamiętam? Wszystkie dzieci miały przebranie poza mną. Nawet najbiedniejszego chłopca mama ubrała w chustkę i jakiś ciuch, przebierając za babe. Ja natomiast nie miałam żadnego. Poszłam tak, jak na codzien chodziłam do szkoły. Zastanawiałam się co było gorsze jego komiczny strój czy brak mojego. I sądzę, że gorsze było to drugie. On chociaż wziął udział w zabawie, a ja ... Jak to zwykle ja... W kolejnej klasie, krótko przed balem karnawałowym byłam u Mirelli w domu i jej mama zapytała mnie, czy w tym roku będę mieć przebranie. Było mi wstyd, ale szczerze odpowiedziałam, że nie. Na drugi dzień Mirella przyniosła mi do szkoły swój zeszłoroczny strój. Mieszały się we mnie uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że nie będę odstawać od reszty i ze będę mieć przebranie, a z drugiej źle się z tym czułam i znów ogarniał mnie wstyd, bo przecież cała szkoła wiedziała, że to stary strój Mirelli. Ale nie miałam nic innego, więc ubierałam go z nadzieją, że przynajmniej nikt nie powie o tym głośno.
Z czasem zamiast balu karnawałowego zaczęły się odbywać szkolne dyskoteki. Bardzo konserwatywna mama nie chciała mnie nawę na nie puszczać. Wymyślałam więc, że będę sprzedawać w sklepiku szkolnym, byle nie zabroniła mi pójść. Chociaż nie wiem po co tak chciałam na nie chodzić, skoro nikt nigdy nie poprosił mnie do tańca. Do tego wiodącą stały prym Mirella zawsze wymyślała stroje, sugerując , że wszystkie cztery powinnyśmy ubrać się jednakowo. Do tego naturalnie trzeba bylo kupić nowe ubrania, a to bylo poza moimi możliwościami.  Kiedy z góry mówiłam, ze nie chcę rak jak ona to się obrażała a potem mściła psychicznie. Kiedy próbowałam się wykręcić, że niby chcę, ale nikt z mojej rodziny nie jedzie do miasta, więc nie będę miała jak kupić, oferowała że jej mama może kupić. Udawało mi się wymigać z większych rzeczy, co narażało mnie na jej gniew. Jednego roku wymyśliła, żebyśmy kupiły maski. Kosztowały 2zl za sztukę. Teraz niby nie dużo, ale w latach 90tych miały swoją wartość. Nie chcąc znów cierpieć nękania Mirelli, powiedziałam że mamy jakąś składkę w szkole i dałam jej w ciemno pieniądze na tę maskę.
Kupiła je jej mama i przyznam, że nie były zbyt ciekawe. Maski potwora - żółto - pomarańczowy melanż.  Przyszedł czas zabrać ją do domu. Co było robić, powiedziałam że wszyscy takie dostali, żeby nie dziwiono się skąd ją mam.
W szkole z większością przedmiotów dobrze sobie radziłam, co roku otrzymywałam promocję z wyróżnieniem. Z biegiem czasu nauczyciele do podstawowych podręczników zaczęli dodawać poza programowe książki. Od 4 klasy szkoły podstawowej sama zarabiałam na książki i przybory szkolne , zbierając jagody. Odkupowałam używane książki od starszych roczników. Na nowe dodatkowe nie było mnie stać. Mirella miała zawsze wszystkie (inne dzieci też ) ale jej rodzice kupowali ponadto dodatkowe opracowania i bryki o jakich moi nawet nie mieli pojęcia. Kiedy wprowadzono język obcy, Mirella dwa razy w tygodniu jeździła do miasta na pozalekcyjne zajęcia. Z czasem ja samodzielnie nie dawałam juz sobie tak dobrze rady jak ona. Nadal otrzymywałam świadectwa z czerwonym paskiem, ale ona miała juz wyższą średnią. Moja rodzina była"sfiksowana" na punkcie moich wyników. Miałam oceny najlepsze z całego rodzeństwa i w związku z tym chyba sadzili, że będą najlepsze na tle pozostałych dzieci. Początkowo tak było, ale później Mirella mająca dodatkowe wsparcie wysunęła się na prowadzenie.
Tradycyjnie pod koniec roku w domu wypytywano mnie o oceny, długo zwlekałam odpowiadając, że jeszcze nie wszystkie oceny są wystawione. Później powiedziałam, że ja i dwie inne osoby mamy taką samą średnią. Ale moja siostra albo chciała mnie podejść, albo skądś dowiedziała się, że Mirella ma najlepszą średnią w klasie i powiedziała mi, że słyszała przez otwarte okno w domu Mirelli, jak jej rodzice gratulują słowami"za to że jesteś najlepsza w klasie". I po tym zaczęły się wywody z pretensjami, dlaczego nie ja. Próbowałam tłumaczyć, ze Mirella ma dodatkowe książki i korepetycje, ale nie przynosiło to skutku. Nie rozumiała i pytała co dodatkowe podręczniki mają do tego. Chciałam wytłumaczyć, ale ona nie rozumiała a ja widząc niesmak rodziny i niezadowolenie z tego że nie jestem najlepsza, jedyne co umiałam to się rozpłakać i uciec.
Stawiano mi wysoko poprzeczkę, ale nie pomyśleli, że potrzebuję jakiegoś wsparcia, aby pokonać tę wysokość.  Nie mogę tu pominąć udziału jednej z sióstr, która od początku towarzyszyła mi w nauce, ale z biegiem czasu materiał wyższych klas zaczynał być poza jej zasięgiem. A ja zdana byłam sama na siebie i robiłam wszystko co było w mojej mocy, aby spełnić oczekiwania rodziny co do mojej osoby. Wierzyli, że skoro jestem inteligentna , łatwo przyswajam wiedzę itp. to cos w życiu osiągnę. Ja w końcu też tego zapragnęłam. Wiadomo, że nikt  nie chce być nikim. Ja chyba za sprawą presji rodziny tak bardzo chciałam tego uniknąć, że właśnie nikim się stałam. Tak bardzo chciałam uciec przed biedą, w której od dzieciństwa żyłam, że w tej ucieczce biegłam na oślep, nie dostrzegając po drodze, że wpadam w jeszcze gorszą.
Pamiętam ile przykrości sprawiały mi każde Święta Bożego Narodzenia. Nigdy u nas nie było wigilijnych tradycyjnych potraw, nigdy nie było np. pierogów. Ale zawsze był pijany tato fałszywie zawodzący"Oj Maluśki, Maluśki, Maluśki..." Prezenty też byly skromne lub w postaci niezbędnych rzeczy jak np. Kurtka czy czapka i szalik. Jakoś w samotności swojej duszy zadławiłabym ten smutek z braku zabawek i prezentów tego typu. Najgorsze było słuchanie Mirelli o Kaliny, chwalących się wszystkim co dostawały w prezencie i dowiedziawszy się co ja dostałam, kwitowały, że kurtka to nie prezent, bo to coś co się należy. Inna odpowiedz byla tez taka, że dostaję kurtkę w zaawansowanym środku zimy. Sprawiało mi to przykrość. Pamiętam jak jednego roku prawie wszystkie dzieci dostały modne w tym sezonie jajka TAMAGOCCI. Elektroniczna zabawka, którą się trzeba było opiekować według sygnalizowanych potrzeb. Ja tego jajka nie dostałam. W szkole dzieci wirtualnie karmiły swoje dzieciatka i opiekowały się nimi, a ja nie miałam czym. Gdy wspomniałam mamie o takim, powiedziała, że to taka zabaweczka dla malych dzieci. Kiedy Mirella zapytała, czemu ja takiej nie mam, podałam jej argument mojej mamy. Mirella to wykpiła, mówiąc że małe dziecko nie potrafi sie troszczyć o maleństwo.
Choć na co dzień o tym nie myślę, to moja pamięć skrywa mnóstwo anegdot podszytych żalem do otoczenia, w jakim przyszło mi żyć. Tak jak wspominałam nie miałam w klasie początkowo koleżanki. Z czasem zakolegowałam (bo zaprzyjaźniłam to za duże słowo) się z Elizą. Ale to była taka koleżanka z przydziału raczej niż z wyboru. Poza nami oraz Mirellą i Kalina nie bylo w klasie innych dziewczynek, stąd nasze koleżeństwo. Ona też pretendowała do akceptacji przez Mirelle. Pamiętam sytuację, gdy któregoś razu podczas zajęć wybraliśmy się na spacer nad pobliskie jezioro. Stojąc na spadzistym brzegu zauważyłam dziecięcy pierścionek. Nie miałam takiego i zapragnęłam go mie, ale skarpa byla stroma, a ja zbyt mała, żeby go dosięgnąć. Powiedziałam o tym Elizie, ktora postanowiła spróbować go złapać. Ja trzymałam ją za jedną ręką a ona drugą sięgała po pierścionek. Kiedy wciągnęłam ją na górę, powiedziała mi, że niestety nie udało jej się, bo spadł do wody. Nie byloby mi tak źle gdyby to byla prawda lub gdyby chciała go zachować dla siebie. Ale ona dała go w tajemnicy przede mną Mirelli. W środku tonęłam w żalu, ale nie potrafiłam jej nic powiedzieć.
Kolegowałam się z nią, ale nauczona byłam przez życie w obecności Mirelli, aby nie odsłaniać się, bo  nie wiadomo, kiedy ona wykorzysta to przeciw komuś, na kogo akurat się rozgniewa. Dlatego Elizie nie zwierzałam się ze swoich problemów, mało tego, udawałam, że wiodę idealne życie. Ale Eliza chyba też wiedziała, że nasze koleżeństwo jest z braku laku (to istotne określenie w moim życiu, bo często sie przez nie przewijać będzie). Pamiętam kiedyś naszą rozmowę w cztery oczy i w ferworze rozmowy przetoczyłam zasłyszany cytat, że nie ma brzydkich kobiet, sa tylko niezadbane. Na co Eliza powiedziała nagle pokazując na mnie palcem "niezadbana,niezadbana". Nie wiedziałam co powiedzieć, więc zrobiłam to co dla mnie było tak charakterystyczne, czyli uciekłam od tematu.
Moje stosunki z rówieśnikami hamowało to, że rodzice niemal nie pozwalali mi wychodzić poza ogrodzenie podwórka. Z czasem i ja nie chciałam zapraszać koleżanek do siebie z wielu powodów: mieliśmy ubogo, było nas dużo i albo siedziałyśmy w pokoju z większością mojej rodziny , albo rodzeństwo czekało, aż sobie pójdą. Ponadto wstydziłam się pijanego taty.
Stroniłam czasem od bycia z rówieśnikami. Takim przykładem było przebieranie się na zajęcia wychowania fizycznego. Pamięta , że któregoś roku rodzice kupili mi czerwone rajstopy. W tamtym okresie sam ich kolor budził drwiny. Na domiar złego były to moje jedyne rajstopy, więc noszone codziennie zaczęły się przecierać, zwłaszcza na piętach. Dlatego mama je cerowała. W końcu cerowanie objęło całą piętę. Gdy pewnego razu przebierałam się na wf nieopatrznie rzuciłam rajstopy na ziemię, tak że właśnie ta cerowana piętą była na widoku. Zauważyła to Eliza i juz Szla ze śmiechem na ustach i wyciągniętym palcem, chcąc się z nich śmiać, ale w ostatnim momencie nadepnęłam na nie stopą i Eliza się wycofała, a ja uniknęłam kolejnej lawiny kpin z mojej  osoby. Później problemem stał się stanik. Moja mama nie zauważyła nawet, że już powinnam go mieć. W szkole wstydziłam się chodzić bez. Dlatego znalazłam gdzies górę od jakiegoś bardzo starego stroju kąpielowego i nosiłam go zamiast stanika. Co tez było powodem drwin , bo byl w intensywnym kolorze niebieskim oraz żółtym. Pewnego razu w naszym wiejskim sklepie pojawiły się w sprzedaży staniki za 3zl. Z pieniędzy zarobionych na jagodach kupiłam go sobie. Ale wstydziłam się mówić o tym w domu wiec zakładałam go do szkoły, a zaraz po powrocie zdejmowałam. Ale w związku z tym, że był moją tajemnicą, nie miałam jak go prać. Przez to z czasem stał się szary, a mi wstyd było przebierać się wśród koleżanek mając go na sobie. Podobnie było z kolejnym oficjalnym stanikiem. Owszem ten mogłam już bez krępacji prać, ale jego problem polegał na tym, że był po starszej siostrze i aby mi jako tako pasował , musiała obciąć nieco materiału z tylnego paska i zszyć. Bylo to widać gołym okiem. Dlatego znów zamiast się przebierać w szatni , chodziłam do wc, żeby w zamkniętej kabinie nikt mnie nie widział. Celowo izolowałam się i stawałam coraz bardziej z boku, chciałam stać się niewidzialna,  aby nie zwracać uwagi na siebie i nie dając tym samym innym powodu do dodatkowych kpin ze mnie. Chociaż znaleźć je nie bylo trudno. Kiedyś mimochodem rzuciłam,  że taka nowa Monika, która zaczęła chodzić do naszej szkoły, wydaje się być trochę dziwna. Na co Mirella odpowiedziała mi, że jej rodzice znają jej rodziców i może są biedni, ale porządni. Jej ojciec nie pije itp. Byl to zdecydowany przytyk do mojej rodziny, ale czy ze względu na to, że mój ojciec nadużywał alkoholu sprawiało mnie gorszym dzieckiem? Przecież nic nie mogłam na to poradzić. Wstydziłam się chodzić do sklepu i kupować ojcu alkohol. Było mi bardzo wstyd. Ale nie umiałam się ojcu przeciwstawić. Pamiętam jak stałam kiedyś w kolejce a starszy chłopiec celowo szturchał nogą reklamówkę, w której zaczęły grzechotać butelki. Chciał się pośmiać i mnie zawstydzić, co mu się udało. Podobnie widziałam , jak śmiał się sprzedawca w sklepie jak kilka razy jednego wieczoru przychodziłam po kilka piw. Dorośli ludzie, a zachowywali się wobec mnie tak samo okrutnie jak dzieci. Nie ma co dziwić się, że rak zachowywali się moi rówieśnicy, skoro taki sam przykład dawali im rodzice. Usłyszałam kiedys taki cytat, że nieśmiałe dziecko, to to, z którego kiedyś się śmiano. I to prawda. Od najmłodszych lat dostawałam burę lub byłam wyśmiewana i dlatego zaczęłam wycofywać się. Byłam bardzo nieśmiała. Nie potrafiłam się bronić przed atakami Mirelli. Wiedziałam , że jestem biedna, zle ubrana, z pijackiej wielodzietnej rodziny i każdy zawsze mógł znaleźć na mnie jakiegoś haka. Kpiono ze mnie a ja wolałam udawać, że tego nie słyszę, by nie wywoływać kolejnych kompromitujących mnie tematów.

Moi rodzice często cieszyli się ze zdobycznych rzeczy. Na przykład tata obiecał mi rower. Ale zamiast       nowego roweru przywiózł do domu starą pordzewiałą ramę po rowerze typu ukraina, którą jego kolega dawno wyrzucił, bo kupił synowi rower górski. Natomiast tata zdarł rdzę i pomalował tę ramę na groszkowo zielony kolor, a jakieś stare felgi na złoto. Rower był swoistym dziwadłem, a ja razem z nim. Jedynym podobnym w całej wiosce miała moja babcia i kilku innych staruszków. Wolałam chodzić pieszo niż nim jeździć i unikałam tego jak tylko mogłam. Tak samo było z innymi rzeczami, gdyż rodzice bardzo cieszyli się ze zdobycznych przedmiotów. Taką nieprzyjemną sytuację wspominam z plecakiem. Zazwyczaj kupowałam go sama za zarobione na jagodach pieniądze. Na wspaniały nigdy nie było mnie stać. Koleżanki nosiły plecaki lub juz torby Diverse ewentualnie Big Stara , a ja miałam najtańszy plecak, który można było kupić w naszym wiejskim sklepiku. Jego żywotność nie byla zbyt długa i szybko skaj zaczął się łuszczyć, a ramiona odrywać. Był konstrukcji workowatej, więc napełniony książanami zwisał od czego bardzo bolał mnie kręgosłup. Z czasem doprowadziło to do wady postawy, której leczeniem nikt się nie zajął. Tym że mój plecak wygląda jak szmata tez nikt za bardzo się nie przejął. Mi nie zostało nic z pieniędzy zarobionych na jagodach, a rodziców prosić nie śmiałam. W końcu któregoś dnia moja siostra przywiozła fajny, choć nie markowy to dobrej jakości plecak, po córce swojej koleżanki. Jedynym jego mankamentem był zepsuty zamek. Niestety nie mieliśmy w domu takiego. Ciocia przyniosła taki, który miała, ale on był fioletowy, a plecak ciemnozielony. Tak czy inaczej był  lepszy nawę z tym zamkiem od mojego rozrywającego się, więc zaczęłam go nosić. Ale już pierwszego dnia, jedna  z dziewczyn, która dołączyła do mojej klasy, rozpowiedziała wszystkim, ze to plecak po jej kuzynce. Okazało się, że jest rodziną znajomej siostry. Ale jaka byla w tym moja wina. Miałam plecak po kimś, ale przecież go nie ukradłam. Dlaczego zrobiono z tego aferę, patrzono na mnie jak na odmieńca i śmiano się ze mnie? Wstydziłam się tego bardzo, ale nie miałam innego wyjścia, musiałam go nosić, bo innego nie posiadałam.
Urządzano nam czasem piesze wyprawy klasowe. Trzeba było wziąć suchy prowiant i chodziliśmy po lesie itp. Nie było wtedy szału na zdrową żywność, dlatego można było zabrać nawet chipsy. Większość dzieci miała laysy, nieco mniej zamożne miały snacki, a wiecie co ja miałam? Chrupki kukurydziane. Dziś wiem, że były najzdrowsze, ale wtedy dyskwalifikowały mnie w towarzystwie. Inne dzieci częstowały się na wzajem, próbując i oceniając różne smaki. Ja natomiast nawet nie wyjęłam opakowania z plecaka. Sięgałam do niego ręką po jednego chrupka, aby nikt tego nie zauważył. Ale niestety zauważono. Zwłaszcza dlatego, że rzucił się im w oczy mój plecaczek z Kulfonem i Moniką, który dla 14latki był juz dziecinny, a Magda znów mogła dodać, że jest pożyczony od jej rodziny. Pewnego razu znajomy taty przywiózł mu wielki karton chipsów. Bardzo się z tego ucieszyłam. Na kolejnej wyprawie już sądziłam, że przynajmniej pod tym względem nie będę odbiega od grupy. Niestety stało się coś strasznego. Kolega, którego chciałam poczęstować, oświadczył, że nie będzie ich jadł, bo są przeterminowane. To była prawda. A wiedział to od mojego kuzyna, któremu tato dał kilka paczek i wyklarował dokładnie skąd je ma i dlaczego. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć, umrzeć, byleby nikt mnie już nie upokarzał.  Czułam się w tej klasie okropnie. Wśród bogatych dam, które nie dość, że chełpiły się swoja wyższością, co było już wystarczającą udręką, dodatkowo pokazywały mi, jak bardzo jestem  nikim.
Później moja siostra mówiła, że podobała jej się moja postawa, że byłam kim byłam, wśród takiego grona i nie przejmowałam się tym. Ale to nie prawda. W środku palił mnie ból, wstyd i smutek. Byłam chłopcem do bicia, zabawką na zły humor i podreperowanie i tak wysokiego ego wyniosłych Pań, z którymi zmuszona byłam chodzić do klasy. Ale nie potrafiłam o tym nikomu powiedzieć. W szkole przy nauczycielach tego nie robiły, więc nikt by mi nie uwierzył. W domu nie miałam komu o tym powiedzieć, a nawet gdybym to powiedziała mama powiedziałaby pewnie, że pewnie nie są złośliwe tylko ja je źle odbieram. Siostry pewnie by mnie żałowały słownie, ale nikt nie byłby mi w stanie pomóc. Nie dość, że byłam ofiarą w szkole , stałabym się ofiarą w oczach wszystkich domowników, którzy jeszcze tysiąc razy mówiliby o tym między sobą, ale żadnej pomocy bym z tego nie miała. Po co byloby mi jeszcze słuchanie o tym? Żyłam sobie w swoim świecie nikomu się nie skarżąc, więc siostra sądziła, że mam na tyle silną osobowość, że jestem ponad tym. Ale nie byłam, dla rodziny stwarzałam pozory, żeby nie dokładać dodatkowych zmartwień. Czasem mama dała mi 2 zł, żebym w razie czego mogła kupić sobie coś do picia lub zjedzenia. Kłamałam jej, że np kupiłam drożdżówkę albo sok, ale odkładałam pieniądze, żeby kupić sobie bluzkę w takim sklepie obok szkoły. Pamiętam jak dziś, jak za zaoszczędzone 18zl kupiłam zieloną bluzkę z białymi kokardkami. Wtedy wydawała mi się ładna, chociaż była najtańsza i dlatego ją kupiłam byleby mieć na zmianę, zamiast chodzić ciągle w jednej. Ale co miałam powiedzieć w domu? Wymyśliłam, że dostałam ją od Elizy, której okazała się za mała. Rodzina to łyknęła i nie było to dla nich nic dziwnego. Tylko jedna siostra zapytała mnie czy nie jest mi głupio, że koleżanka daje mi ubrania. Czy nie wydaje mi się, że się wstydzi mnie czy coś. Pewnie gdyby mi rzeczywiście dała to pewnie bym tak pomyślała, ale nie miałam nigdy kogoś tak bliskiego, kto chciałby bezinteresownie mi coś podarować.

Kiedy przyszedł czas zmiany szkoły, to postanowiłam wybrać taką, do której nie bedzie chodził nikt z mojej starej klasy. Chciałam  zacząć życie od nowa. Sądziłam, że trafię na bardziej zróżnicowane i bardziej tolerancyjne środowisko. Ale juz w pierwszej klasie powiedziałam otwarcie, że nie chcę jechać na biwak do jakiegoś ośrodka na zadupiu za 300zl za 2 noclegi. Na godzinie wychowawczej podjęłam ten temat licząc, ze inne osoby też pociągną wątek. Niestety zostałam sama na placu boju. Później słyszałam rozmowy o biednych i bogatych itp. I jak nic pamiętam słowa Julity "Ale przecież to widać kto jest biedny".
No tak bylo widać, ale liczyłam, że osoby w wieku licealnym nie będą pod tym względem patrzeć na ludzi. W sumie jawnie prawie że mnie nie  obrażał nikt tak jak było to w podstawówce, ale mimo to stałam z boku. Nie miałam pieniędzy na wyjścia na dyskoteki, na którą z resztą rodzice mnie by nie puścili. Nawet nie miałabym jak na nie dojechać. Bardzo chciałam pojechać na klasowe połowinki, ale nie miałby nawę kto mnie tam zawieźć, dlatego zmyśliłam koleżankom, że mam randkę. Wolałam kłamać niż robić stale za dziwoląga, który w niczym nie uczestniczy. Tak samo w przypadku tego powyższego biwaku, o ktorym wspomniałam. Rozpętałam temat zbyt wysokiej ceny, a kiedy wszyscy poszli na ustępstwa i zorganizowany został biwak w najtańszej wersji, ja i tak nie wzięłam w nim udziału. Dlaczego? Cena była naprawdę niska, więc powiedziałam o wyjeździe w domu, bo musiałam mieć na niego pieniądze oraz zgodę rodzica na piśmie. Początkowo mama była na nie, gdyż każdy wydatek nadwyrężał rodzinny budżet, a drugim przeciw była jej obawa, że"będę za chłopakami latać" (nie zdawała  sobie sprawy, że żaden chłopak nawet się mną nie interesował). W końcu siostry z niewysokich dochodów obiecały się złożyć na ten biwak dla mnie i przekonały mamę, że w klasie gdzie jest zaledwie 2chlopakow na 25 dziewcząt jej podejrzenia są bezzasadne. Ale wtedy padło kluczowe zdanie "Idź zapytaj ojca czy możesz jechać". Nie chciałam go pytać, leżał już podchmielony w betach i nie wiem czy spał czy oglądał telewizję, a poza tym nie on płacił, więc po co miałam go pytać? I tak dużo stresu kosztowała mnie rozmowa z mamą i siostrami. Jak powtórzyłam, że nie zapytam go, to powiedziały mi "trudno, twoja strata".  To był dla mnie koniec. Najbardziej burzyłam się o biwak, na który i tak nie mogłam jechać - jako jedyna w klasie! Postanowiłam spróbować podstępu i zadzwonić do mamy jako nauczycielka. Niestety nie miałam nikogo na tyle bliskiego, żeby podzielić się tym problemem i poprosić o zatelefonowanie itp. Napakowałam sobie chleba do buzi i przyłożyłam szalik do buzi. Wybrałam numer w budce telefonicznej, miałam jakąś znalezioną kartę i zadzwoniłam. Zaczęłam mówić, że tylko Ania nigdzie nie jeździ, czy coś się złego w domu dzieje, ze jako wychowawczyni chciałabym wiedzieć, bo taki klasowy wyjazd to dobra integracja, a Ania zawsze z boku. Mama odpowiedziała, ze w ewentualnie mąż podjedzie do szkoły.  Ale przez 3 dni nic w domu nie było mówione. Zmywałam talerze po kolacji i płakałam z żalu. Wtedy weszła mama i skłamałam jej, że nauczycielka zapytala mnie czy my w domu w ogóle rozmawiamy  (co faktycznie było problemem). Mama odpowiedziała, że nie ruszyła tematu, bo sądziła, że to nie wychowawczyni. Hmmm...miala rację, ale nie zastanowiło jej co ja przeżywam, że gotowa byłabym posunąć się do czegoś takiego byleby nie stać z boku grupy?
Ale mimo wszystko powiedziała, że pojechać nie mogę.wcześniej sądziłam, że uda mi się pojechać z uwagi na niski koszt itp. Ale sie nie udało, choc wszystkim mówiłam, że jadę. Nie chciałam się jeszcze bardziej kompromitować, dlatego....udawałam ból brzucha. Lekarz zamiast spojrzeć w wyniki posłuchał tylko o bólu i stwierdził, że to zapalenie wyrostka i wzięto mnie na stół. Było za  późno, aby się wycofać, więc dałam się pokroić byleby nie wyjść znowu na dziwaczkę.
Nie wiem jak to oceniłby psycholog lub psychiatra, ale wiem, że nie było to normalne. Ale doświadczenia lat szkolnych wywarły na mojej psychice nie najlepsze piętno. Zaczęłam udawać kogoś innego, krakać jak wrony między które wpadłam, byleby nie narażać się na kpiny z mojej osoby. Chociaż nie unikałam ich całkowicie. Najbardziej zabolały mnie słowa usłyszane od Kamilu, którą uważałam za przyjaciółkę. Też grałam przed nią nieco kogoś innego, ale nie aż tak jak przed innymi. Sądziłam, że rozumie to, że nie jestem bogata itp, ale o alkoholizmie i tego typu sprawach nikomu nie mówiłam oraz o tym, że rodzice nigdzie mnie nie puszczają. Zawsze udawałam, że mam inne plany. Choc nie musiałam robić tego często, bo praktycznie nikt mnie nie zapraszał. W calej klasie nikt nie zaprosił mnie na 18tke.  Ja sama nie wyprawiałam, ale mnie ani jedna osoba nie zaprosiła. W ostatniej klasie wszedł program stypendiów dla dzieci z biednych rodzin i się załapałam na niego. Wówczas też pierwszy raz w życiu poszłam do fryzjera, bo pierwszy raz w życiu było mnie na to stać. Stopniowo przez kilka miesięcy ścięłam do ramion  nieobcinane nigdy wczesniej długie włosy. I właśnie wtedy moja dotychczasowa przyjaciółka powiedziała mi, że dopiero ścięłam włosy, jak  dostałam stypendium. Była to prawda, ale powiedziała to tak ironicznie, a do tego z wypowiedzi wywnioskowałam, że to stwierdzenie wynikło z jej rozmowy z inną dziewczyną z klasy. Moja przyjaciółka (tak sądziłam) okazała się plotkarą, za moimi plecami... I jak tu się otworzyć, zaufać, zaprzyjaźnić.... Lata szkolne nauczyły mnie trzymania ludzi na dystans. Byłam tak emocjonalnie okaleczoną, że nie ufałam ludziom, którzy przez tyle lat sprawiali mi same przykrości. Wolałam chować głęboko problemy i samotnie stawiać im czoła, bo nikt nigdy mi w niczym nie pomógł, a jeszcze wykorzystywał moją słabość i kpił z niej. Ale przez te wszystkie lata straszliwie cierpiałam z braku bratniej duszy, kogoś kto by mnie zrozumiał i choćby nie był w stanie pomóc poprostu wysłuchał  i nie wyśmiał lub nie obgadał, gdy tylko się odwrócę.



Dodaj komentarz






Dodaj

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl