Buty były zawsze dla mnie towarem deficytowym. Nie pamiętam czy jako dziecko przed pójściem do szkoły niemalże ich nie miałam, czy chowane były tylko na wyjścia poza dom, bo często chodziłam boso. Zarówno po domu, jak i po podwórku. Często brodziłam w takim małym zbiorniku wodnym, w którym piły i pływały hodowane przez mamę kaczki i często wdepnęłam w ich odchody gołą stopą.
Kiedy poszłam do szkoły to miałam buty. Pamiętam, ze było mi bardzo przykro, bo do pasowania na ucznia ubrałam swoje granatowe adidaski, zamiast jak inne dziewczynki białych lub czarnych lakierek.
Ogólnie rodzice kupowali mi najtańsze buty, których trwałość była równa cenie. Ale tego nie zauważali chyba, bo panowało twierdzenie, że to ja niszczę buty i stopy mam chyba palące.
Dlatego tez nawet nie mówiłam im, ze buty sie zepsuły czy przemakają. Często miałam mokre stopy. Któregoś razu ojciec zauważył ślady stóp na linoleum na korytarzu. Faktycznie były dość wyraźne bo w butach aż chlupała woda. Wtedy od razu poszedł do naszego wiejskiego sklepu i kupił mi buty. Co prawda stóp juz mokrych nie miałam, ale chwalić też nie bylo czym. Takie czarne typowo chłopięce z sztucznego gumowego tworzywa.Ale lepszy rydz niż nic.
Poza tym, tym razem miałam przynajmniej możliwość ich przymierzenia. Przeważnie było tak, że nie jechałam jak inne dzieci do miasta z rodzicami, abym mogła sobie przymierzyć i wybrać buty. Bilet autobusowy był dodatkowym kosztem. Dlatego zazwyczaj działo się to przy okazji. Kiedy siostra musiała jechać do miasta , brala patyczek długości mojej stopy i na tej odstawie kupowała buty. Tzn nie do konca tak. Czasem kupowała coś w przybliżonym rozmiarze, trochę większe lub trochę mniejsze, bo akurat były przecenione. Nie narzekałam, nie wymyślałam. Nosiłam co mi kupiono, bo innych nie miałam. Pamiętam jak pewnego razu odwiedziłam kuzynkę z miasta. Akurat jej mama przyszła i powiedziała, ze kupiła jej klapki. Wyciągnęła z reklamówki białe japonki z niebieskim oczkiem między paskami przy dużym palcu. Bardzo mi się spodobały. Natomiast kuzynka powiedziała " w takich to nawet do śmietnika bym nie wyszła". Nie mogłam w to uwierzyć. Ja ucieszyłabym się niezmiernie, gdyby mama mi takie kupiła, a nawet ktoś by mi dał je używane. Natomiast ona pogardziła nimi.
Kiedyś mówiłam, że nie lubię bawić się zimą na dworze. Byla to prawda. Ale dopiero po pewnym czasie zrozumiałam dlaczego tak było. Byle jakie buty, byle jaka kurtka, byle jakie rękawiczki i czapka sprawiały , że mimo ruchu zaraz było mi zimno, co mogło szybko przemakało, a ja niebawem się rozchorowywałam. Wolałam więc nawet nie wychodzić na dwór, niż cierpieć zimno po piętnastu minutach.
Jednego roku nawet nie miałam szalika. Chowałam więc jak tylko mogłam twarz w kołnierz kurtki, by chronić szyję przed zimnem. Zatapiałam w nim twarz aż pod nos. Niestety przyniosło to marne skutki. Skraplająca się para z oddech osiadała pomiędzy ustami i nosem. A kiedy podnosiłam twarz narażona na działanie mrozu niszczyła skórę. Z czasem miałam tam dosłownie żywą skórę. Strasznie mnie to piekło, więc to oblizywałam. Nie miałam żadnego kremu, a nawilżanie wodą, przynosiło chwilową ulgę. Wyglądałam jakbym miała wąsa, ale rodzice nie podjęli żadnych działań. Nie dali kremu ani wazeliny czy nie poszli ze mną do lekarza po maść. Poprostu czekali aż samo zejdzie. Owszem zeszło, ale trwało to bardzo długo. A przez ten czas dzieci w klasie i szkole miały jeszcze jeden duży powód, aby ze mnie kpić.
Zawsze występowałam na akademiach szkolnych. Miałam wystąpić tez na wigilijnych jasełkach przed przerwą świąteczna. Ubrałam czarna spódniczkę i białą bluzke. No ale teraz przyszedł problem butów. Miałam tylko takie chłopięce, a na zmienne po szkole też pantofelków nie posiadałam. Wzięłam wiec poklejone już trochę sandały na koturnie , które siostra dostala po swojej koleżance. Wiem zima , śnieg a ja w sandałach..., ale w sumie chodząc w nich po szkole stwierdziłam, ze lepiej pasują niż te chłopskie zimowe buty. I w drodze powrotnej w nich wróciłam do domu. Stopy niemalże mi zamarzły. A i mój widok wzbudzał śmiech i zapadł w pamięć innym dzieciom. Jedna z koleżanek często powtarzała potem powiedzonko "SŁUCHAJ ANKI A ZIMĄ W SANDAŁACH BĘDZIESZ CHODZIĆ".
Innego razu siostra kupiła sobie adidasy, ale stwierdziła, ze da je mi, jesli będą mi pasować.Nie pasowały, ale tak bardzo chciałam miec nowe buty, zamiast starych tenisówek, że powiedziałam, ze sa dobre. W rzeczywistości jednak wyglądałam śmiesznie. Bylam niziutka i drobna. Miałam bardzo chude nóżki i rozmiar stopy 36, natomiast buty były rozmiaru 39. Dzieci widziały to i śmiały sie ze mnie. Dodatkowo chodzenie w za dużych butach nie jest łatwe. Wiec i na w-fie było mi trudno osiągać dobre wyniki. A do tego, czasem na szybko te buty wciągała moja siostra. I kiedyś na forum klasy jeden kolega powiedział: CZEMU NOSISZ BUTY SIOSTRY? I choć broniłam się mówiąc, że są moje, to on powoływał sie na świadków, którzy też siostrę w nich widzieli. A przecież co go to obchodziło? Czy współdzielę buty z siostrą czy nie. Nie wiem czemu każdy musiał mi dopiec.
Faktycznie z biegiem czasu wcale nie było lepiej. Zawsze mogłam mieć najtańsze buty tylko, w których komfort chodzenia oraz trwałość pozostawiały wiele do życzenia.
Problem powtarzał się systematycznie. Gdy chodziłam do liceum doszly dodatkowe koszty związane z koniecznością kupowania biletów miesięcznych, więc na moje ubrania nie bylo nadal pieniędzy. Caly rok nosiłam to, co mogłam kupić za pieniądze zarobione na zbieraniu jagód. Oczywiście w pierwszej kolejności musiałam kupić przybory do szkoły i podręczniki. Zazwyczaj nie wystarczało już na wiele. Dlatego jednego roku sióstr dała mi swoje buty na koturnie. Ogólnie byly to fajne półbuty, tyle że modne 3 lata wcześniej. Ale nie było co marudzić, grunt że jakieś byly. Problem polegał na tym, że przechodziłam w tych jednych butach całą jesień, a kiedy nadeszła zima i spadł śnieg nadal w nich chodziłam, bo nie stać mnie było na kozaki, a te z zeszłego roku były już całkiem zniszczone. Dlatego choć śnieg wpadał mi do środka, chodziłam w tych butach, do czasu aż się rozkleiły.
Była zima i juz samo chodzenie w półbutach na koturnie bylo trudne, a co dopiero w takim, w ktorym juz do połowy odkleiła się podeszwa. Miałam na szczęście przydługie spodnie, więc ich nogawki doskonale zasłaniały klapiącą podeszwę. Pewnego razu nie pomyślałam o tym i kucnęłam przed koleżanką siedzącą pod ścianą. Naraz usłyszałam głos Kaliny, stojącej tuż za mną "Anka, nie wiem czy wiesz..." Spauzowała a ja wiedziałam o co jej chodzi, poczułam jak fala gorącą spływa mi na twarz zalewając ją purpurą i przesuwa się dalej na barki paląc jak ogień moje barki i pierś. Kalina zaczęła kontynuować:"ale masz mocno rozklejony but", a jej słowa rozniosły się echem po całym korytarzu, tak że chyba nie było w szkole osoby, która by nie wiedziała o tym, że Anka chodzi w rozklejonych butach. Nie śmiałam powiedzieć rodzicom o potrzebie nowych. Ale jakoś grubo po połowie zimy tato dał mi 40zl na buty. Chodziłam regularnie oglądać buty w tanich sklepach, ale na próżno. Wszystko co mogłam znaleźć w tej granicy cenowej bylo bardzo babcine. Dopiero pod koniec zimy udało mi się znaleźć buty z przeceny, na które jeszcze dołożyłam pieniądze, które zarobiłam ze sprzedaży książki z zeszłego półrocza. Później tato mówił w pracy, że wreszcie kupiłam buty, przedstawiając to tak, jakbym była bardzo wybredna. Kupić kozaki za 40 zł to przecież nie lada wyczyn.
Kiedy skończyłam szkołę i poszłam do pracy, dowiedziałam, że na rynku otwarto tani sklep z butami. Jako ze zarabiałam bardzo niewiele, a większość zarobków pochłaniały koszty związane ze studiami zaocznymi, ucieszyłam się z tego faktu. Chcąc móc miec kilka par butów na zmianę, a nie jak dotąd odwiedziłam ten sklep. Dotąd miałam jedne buty i to tez nienajlepszej jakości. Nigdy nie miałam skórzanych butów. Zawsze miałam jakieś z sztucznego tworzywa, w którym okropnie pociła się stopa, a co za tym idzie wydzielał się nieprzyjemny zapach. W rodzinie panował pogląd, że bardzo pocą mi się i śmierdzą stopy. To prawda, ale wynikało to z beznadziejnego obuwia.
Odwiedziłam tani sklep i kupiłam 4 pary butów po 20 zł za parę. Kiedy zaczęłam je nosić zrozumiałam warunki niskiej ceny. Poza tym że do najpiękniejszych i najmodniejszych nie należały, to na domiar złego były jak imadło. Raniły moje pięty, ugniatały palce, ogólnie poza kwotą, płaciłam za nie deformacją stóp.
Ale nosiłam je, bo zapłaciłam za nie ciężko zarobionymi pieniędzmi, a w dodatku innych nie posiadałam.
I wyobraźcie sobie, że o dziwo przed moimi 30 urodzinami mam te sam problem. Wszystkie buty które mam maja noski sklejone na super glue i zdartą podeszwę...